środa, 17 czerwca 2015

Kopniak w Sledzione.


-Cal, proszę uważaj na siebie!
-Ciociu zawsze mi to mówisz...-odpowiedziałem. Drzwi trzasnęły, a deskorolka uderzyła o ziemię.
     Czas na kolejną porcję wrażeń- szkoła. Życie w Silence Middle School nie było takie złe. Lubię się uczyć, ale na moje szczęście chłopak z dyslekcją nie może być uznawany za kujona. Szczycę się więc statusem przeciętnej osoby. Z bzikiem na punkcie fotografii.
     Da się przeżyć.
     Szkołę mam trzy przecznice dalej. Wielki, piętrowy budynek widać z odległości kilkuset metrów. Typowy czerwony budynek z wielkim szyldem nazwy nad wejściem. Ze zwyczajnymi klasami i jakimś nieżyjącym patronem.
     Przeciętne więzienie dla nieletnich.
     Da się przeżyć.
-Hej Cal.-odwracam się. Typowa brunetka.
-Hej...- Chyba Carolina.
-Widziałam twoje zdjęcia. Z klubu książki?
-Tak. Z klubu książki...- Nie to Carry.
-Są świetne. Jesteś zajęty w piątek?- całkiem ładna brunetka Carry.
-Nie jestem pewien. Chyba jestem wolny, około piątej.
-Super. Pomógł byś mi? Mój chłopak ma urodziny w piątek. Chciałabym byś zrobił zdjęcia dla jego nowego samochodu. Rozwieszę je wszędzie.
-Tak, chyba jestem wolny. Wiesz muszę iść...-nie poradnie macham rękami w kierunku wejścia.-Spóźnię się.- Nie tak naprawdę, jestem zajęty, a lekcje mam za pół godziny.
-Cześć.
-Cześć.
      Tak ładnie się zapowiadało. A będzie jak zwykle. Nudnie i upokarzająco.
      Szafke mam po drugiej stronie szkoły. Mogę tam podjechać na desce.
-Panie Reynolds, nawet nie próbuj.- w sumie szafke mam tylko po drugiej stronie szkoły.
-Nie próbować czego?- deska ląduje w rękach. Nad głową.
-Wyżej.
-Tak?
-Tak jest. Wyżej!
    Tylko po drugiej stronie szkoły. To nie tak daleko. Bliżej niż do klasy numer 44 i pana Hide. Warto poświęcić te pięć minut. Lepiej niż sobotę.
      Ech... Jest wiosna. Nie tylko zwierzętom odbija. Całującym parom też. Oczywiście spośród wszystkich szafek moja jest najlepszym do tego miejscem. Szczególnie uwielbiana przez Tom'a i jego piątą dziewczynę.
-Przepraszam... Możecie... Dzięki.-odsunęli się na tyle by można było tam wsadzić rękę. Pierwsza jest geografia. Na moje szczęście książka leży na samym wierzchu. -Dzięki.-trzeba stąd iść, zanim się porzygam.
     Do dzwonka jeszcze dziesięć minut. Zdążę jeszcze pojeździć przed szkołą.
-Cześć Cal, pamiętasz mnie?- nie, nie pamiętam ciebie, chyba azjato.
-Tak, jesteś...-proszę powiedz swoje imię, proszę powiedz, proszę...
-John.- powiedział!
-Z kółka szachowego?- proszę bądź  stamtąd, proszę bądź...
-Tak.-Jest stamtąd!-Chcę się upewnić, czy pamiętasz o zrobieniu nam zdjęć dziś.
-Tak pamiętam.-dzięki ci tam w górze, że mi go podesłałeś. Proszę niech powie jeszcze o której.
-To do zobaczenia o drugiej.-powiedział! Jest!
-Tak do zobaczenia.
    Dobrze, że zawsze zabieram ze sobą swój aparat. Przydaje się do zrobienia zdjęć dla kółka szachowego. I do zrobienia zdjęcia dla Nicollet. Gdy się tak pięknie uśmiecha. I mnie nie widzi.
    I poprawia swoje blond włosy.
    Piękne blond włosy.
    Idealnie.
-Cal! Chodź tu!-nie, nie, nie! Proszę niech to nie będzie Michael. -Szybko!
    Wykorzystałem już dzisiejszy limit szczęścia. To Michael. I to w dodatku rozbawiony. Lepiej się pospieszę... do wyjścia.
-Widzę cię! Chodź i weź swój aparat!- super. Zadowolony Michael chce mój aparat.
   I dookoła jest mały tłum ludzi. Świetnie. Współczuję pechowcowi. W sumie współczuję też sobie.
    Ostatnim razem za karę miałem zdrapywać gumy spod stołów. Tym razem pewnie będę sprzątać stołówkę. Dziś jest taco.
-Jedź to!-głowa ląduje w talerzu.-czemu nie jesz?- zwisa w powietrzu.-Masz to jeść!-znów ląduje w talerzu.- Cal, rób zdjęcie!
   Michael lubi mnie. Nie to za dużo, on poprostu mnie znosi. Nie moczy za każdą czwórkę i nie przerabia zdjęć. Znosi mnie. Za to ja mam robić mu zdjęcia jego ofiar, a potem przynieść jakichś sto dobrej jakości odbitek.
    Ale tym razem jego ofiarą jest Harry. Nie mogę go upokorzyć. To mój kumpel. I daje mi ściągać na matmie.
     Dzięki ci Boże.
     Miłego dnia życzę.
-Cal rób te zdjęcie w końcu!
-Ej Michael postaw go. Nic ci przecież nie robi.-zaczyna się...
-Mam go postawić, a ty zrobisz zdjęcie? Lepsze światło czy co?
-Tak, to znaczy nie. Poprostu go postaw. Okey?
-Mam go postawić?-Boże...
-Tak i zostawić.
-Mówisz i masz.- Harry ląduje nosem o ziemię. A Michael zrobił się niebezpiecznie czerwony.
    I dostaję prawym sierpowym w brzuch.
    O mamo jak to boli. Chyba właśnie pęknął mi śledzionę.
    Oczywiście jego koledzy muszą się przyłączyć.
    Kopniak w plecy też dość boli. I to nawet bardzo.
-Nie, nie...-Michael chwyta moją deskorolkę -tylko nie deska...- mogłem się zamknąć. Podaje ją swojemu olbrzymowi. Wielki kolega uderza nią o metalową nogę stołu.
     Dostaję nią w głowę. A raczej jej dwoma drewnianymi, ciężkimi częściami.
     Przez nich spóźnię się odebrać ciocię z nocnej zmiany.
     O nie. Teraz już nie odpuszczę.
     Ała... brzuch okropnie mnie boli przy nieudolnej próbie wstania. Oczywiście ten wyczyn zostaje potraktowany oklaskami. Okropnie kręci mi się w głowie. Mam nadzieję, że to nic poważnego, bo byłoby trochę głupio skończyć jako kaleka. Szczególnie przy bójce.
     Ale biorę zamach. Na tyle szybki i niespodziewany, że Michael dostaje porządny cios w szczękę. Zgiął się i złapał za twarz.
    To też musi boleć.
-Ty śmieciu!- pluje krwią. Ups... Teraz on bierze szybki zamach. Proszę tylko nie w śledzione.
-Michael! Dość. Już dostał.
-Nicol odsuń się.
-Nie. Miałeś się uczyć do sprawdzianu z historii. Jak mam ci pomóc skoro się nie przykładasz? Pamiętaj o...
-Nicol nie teraz! O d s u ń   s i ę!
-Nie mój tata jest zastępcą komisarza. Miasta, w którym jest miliony policjantów. Uwierz mi to nie przypadek, że to on dostał tą robotę.
- opuszcza rękę, odwraca się i odchodzi ze swoją świtą. Nicol delikatnie się uśmiecha i odchodzi. Jednak szczęście może kompletnie mnie nie opuściło.
-Hej wszystko okey Cal?
-Taa, chyba zaraz się zrzygam...- czuję jak dosłownie coś mi się przewraca w żołądku.
-Dzięki za ratunek. Naprawdę.-nie lubię gdy ktoś mi dziękuje. Szczególnie, że nie rzuciłem się do ratunku jak bohater. Bardziej ratowałem swoje popołudnie.
-Ej Harry to nic. Która godzina?
-Ósma osiemnaście.- ekstra, spóźnię się na geografię do nawiedzonej Sorrow. Myślałem, że mam jeszcze chociaż pięć minut.
-Do zobaczenia na matmie.- szybko, szybko, szybko. 
O mój dobry Boże... nie dam rady biec. Dobrze, że nie mam dziś w-f'u.
Mam nadzieję, że chociaż moja próba ratunku wolnego popołudnia się uda.
_______________________________________________________
Hej! Oto kolejny rozdział. Napisany, sprawdzony i czekający, aż jakaś zbłąkana dusza go przeczyta. Mam nadzieję, że się wam spodoba. Nie jestem z niego dumna, ale mam wrażenie, że jest całkiem całkiem... fajny. Także ten, następny za tydzień lub dwa, ponieważ nie jestem pewna do wyjazdu w dziką naturę.
Chyba tyle chciałam wam przekazać. 
Śledźcie mój drugi blog, oraz mój wattpad. 
Pozdrowionka
Brzoza
Ps. Dostałam jakiegoś natchnienia do oglądania filmów, więc jeśli ktoś tu zauważy jakieś powiązanie z Marvel'em lub jakąś adaptacją, proszę się nie dziwcie. 
Ps2. Ten szablon w tytule nie uznaje polskich znaków - nie to wcale nie jest mój błąd :P

niedziela, 7 czerwca 2015

Zabawa w chowanego.

-Siedem... Osiemnaście... Dwadzieścia trzy... Pięćdziesiąt! Szukam!
Pewnie jest w salonie.
-Straż pożarna twierdzi, że pożar bloku mieszkalnego przy piątej alei został spowodowany wyciekiem gazu.- ta pani z telewizji znowu o tym mówi.
Mama obraziłaby się na nią i powiedziała :"Nie wolno roztrząsać starych spraw."
Mama miała blond włosy. Była mądra i nosiła białe sukienki.
Przynajmniej tak mi mówił tata.
Zza zasłony wystają jego buty. Głupol, zapomniał zdjąć butów.
Muszę cichutko do niego podejść. Ostatnim razem gdy bawiliśmy się w chowanego przestraszył mnie. I pogilgotał, tak mocno, że bolał mnie brzuch. I płakałem ze śmiechu. Teraz ja go przestraszę i to jego będzie bolał brzuch. Muszę podejść cicho.
-Mam cię! Teraz ty...- nie ma tu taty. Są tylko jego buty. Przynajmniej pani Thompson nie będzie zła.
      I nie będzie narzekać, że tata jest dorosły, a zachowuje się jak ja.
      Tata może się chować w swoim gabinecie! Na pewno tam jest!
      Mała wskazówka na zegarze jest na sześć, a duża pomiędzy trzy, a cztery. Czyli jest szósta coś. Tata o szóstej coś zawsze pisze jakieś dziwne cyfry na tablicy w swoim gabinecie. Albo zakrzywione litery.
       Pewnie poszedł tam z przyzwyczajenia.
       Muszę wejść po schodach. Pomału. Jak pani Thompson. Pomału i cicho. Jak pani Thompson, tylko nie mogę stękać. Przestraszę go i to tatę będzie bolał brzuch.
       Coś pisnęło mi pod nogami. To coś jest gumowe.
-Kaczko musisz być cicho. Przepraszam, ale ciii.
       Taty gabinet jest duuży. Taki jak kuchnia. I ma duuże drzwi. Zawsze do nich pukam, ale tata ma się przestraszyć. Ostrożnie je otwieram.
-Mam cię! Mam cię ta...to. Tato. Tato!- nie ma tu taty. Za biurkiem siedzi dziwna pani. Brzydka, dziwna pani.
       Przypomina mi tych dziwnych ludzi z filmu o tym chłopcu w okularach i z blizną na czole. Z tego co zawsze ogląda u nas Stephan.
      Nigdy nie krzyczę. Tata i pani Thompson wtedy się denerwują i mówią: "Ciii, nic się nie stało". Ale ta brzydka pani musiała wybić szybę. I była straszna.
-TATO!- dziwna pani ma ręce w dżemie. I otwiera nimi wszystkie półki. Pani Thompson będzie zła. Mama pewnie też byłaby zła.
     Nie lubię jak ktoś mnie podnosi. Czyjeś ręce to zrobiły. Są silne. To są ręce taty. Dziwna pani zaczęła syczeć. Tata zrobił krok do tylu.
     Nagle pani skacze z biurka. Tata szybko zdejmuje płaszcz z wieszaka obok drzwi.
      Gdy się zbiega po schodach, to się dziwnie podskakuje. Trochę jak na trampolinie.
-On jest mój! Mój!- ta dziwna pani potrafi mówić. Mówi tak samo brzydko jak wygląda. Strasznie skrzypi. Pokazała palcem na mnie.
-Proszę pani nie wolno pokazywać palcem. To bardzo...- chciałem powiedzieć brzydko, ale tata wsadza mnie do samochodu. Kiedyś mi mówił, że w samochodzie nie wolno rozmawiać, bo się rozprasza kierowcę.
     Mój tata bardzo szybko jedzie. Brzydka pani chciała skoczyć na mój samochód, ale jest za wolna. Tata jedzie tak szybko, że trzęsę się jakbym znowu biegł po schodach.
      Drzewa są teraz zielonymi plamami. Kiedyś takie widziałem. W filmie o szybkich samochodach i wyścigach.
       Tata mnie nie zapiął. Muszę to zrobić sam. Trzeba to i to nałożyć na ręce. I teraz trzeba te dwa kawałki razem wsadzić do mojej kierownicy.
       Nagle samochód jedzie wolniej. Teraz już widać normalnie. Szkoda, mogłem poudawać, że jestem kierowcą.
-Cal. Synku do licha odezwij się... Powiedz, coś ci się stało?- tata chyba jest zły.
-Tato nie bądź na mnie zły. Ja niechcący krzyknąłem.
-Nie jestem zły. Czy to coś mówiło do ciebie? Zrobiło ci krzywdę?-tata nigdy nie zadawał tyle pytań.
-Jakie "coś"?
-W moim pokoju. Z brzydkimi zębami.
-Ta pani umazała ci szafki dżemem.
        Już nie jedziemy. Wcale.
       
Ostatnim razem u cioci byłem na Boże Narodzenie. Dostałem żółty samochód i Kaczkę. Były zapakowane w ładny papier. Cały biały w zielone i niebieskie samochody.
      Ciocia mieszka daaaaleko. Okropnie daaleko. Jechaliśmy tak dłuugo, że jedliśmy kolację i śniadanie w różnych, małych restauracjach o tej samej nazwie: "BAR". Gdy tata powiedział jej o tym zrobiła się zła i kazała nam siadać do stołu.
      Ciocia jest w wieku taty. Tak mi kiedyś mówiła babcia.
-Cal chcesz z ziemniakami?- ciocia ma ładniejszy głos niż ta dziwna pani.
-Chce.-ciocia chyba pytała się mnie, ale tata odpowiedział.
-Nie ciebie się pytałam. Cal?-nie lubię ziemniaków. Ale to może być zapiekanka. Pieczone są dobre. Tata wie co lubię jeść.
-Chcę.
     Tata patrzy na mnie z dumą. Patrzył tak na mnie kiedyś, gdy dałem dla jakiejś dziewczyny lizaka. Lizak był truskawkowy i dostałem go od clowna. Nie lubię truskawek. Są za kwaśne, albo za słodkie.
-Cal poczekaj. Zaraz wrócę.- tata wstał i poszedł do kuchni.
Ciocia ma obok jadalni pokój z zabawkami. Są chyba w kartonie. Dużym brązowym. Z napisami "Uwaga szkło" i "Ostrożnie" i z rysunkami owoców. Jest chyba w szafie.
Tak jest w szafie. A na samym wierzchu leży moja ulubiona zabawka. Stary samochód wujka.
Wezmę go jadalni. Zjem razem z nim. Tata chyba się nie obrazi.
-To twój syn. Nie bądź tchórzem. -ciocia coś krzyczy. Ciekawe do kogo. Samochód trochę skrzypi gdy się nim jeździ.
-Cal, muszę iść. Niedługo wrócę. Kocham cię.- tata płacze. On jeszcze nigdy nie płakał. Jest smutny. Albo zły
Kiedy ja płaczę tata mnie przytula, a pani Thompson daje mi cukierka. Takiego owocowego.
-Tato nie płacz. Pójdę z tobą.
-Ja zaraz wracam. Pójdę tylko do samochodu po rzeczy. Pójdę sam.- stół może być dla samochodzika torem.
-Dobrze.- tata wstaje i wychodzi z domu.
Stół jest trochę za krótki.
Samochodzik spadł.

_______________________________________________
Hej! Witam!
Oto mój nowy blog- Callawy *fanfary*
Jest to fanfiction. W dalszych częściach będą toczyć się dalsze losy naszego Cal'a.
Następny rozdział, taki już konkretny jest w trakcie pisania ma ~700 słów, czyli jakaś połowa. Pojawi się pewnie za tydzień. Zapraszam do zakładki SPAM (chyba nie muszę mówić, co macie robić). Miło powitam też was na moim pierwszym blogu - www.http://mynameis-victoria.blogspot.com

Buziaki
Pozdrowionka
Brzoza